Takiej huśtawki emocji dawno nie przeżyłam

Takiej huśtawki emocji dawno nie przeżyłam

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

"Całopalenie" Robert Marasco

Opis:
Ben i Marian Rolfe mają już serdecznie dość ciasnego, dusznego mieszkania na Brooklynie, które podczas upalnego lata staje się wręcz nie do wytrzymania. Kiedy więc trafia się im okazja wynajęcia luksusowej rezydencji na północy stanu za jedyne 900 dolarów za cały wakacyjny sezon, po prostu nie mogą odmówić. Właściciele mają jednak nietypową prośbę: w odległym skrzydle budynku, za dziwnymi, misternie rzeźbionymi drzwiami mieszka starsza, bardzo skryta nestorka rodu Allardyce, a nowi lokatorzy, w ramach umowy wynajmu, muszą zobowiązać się do przygotowywania jej posiłków.

Okazuje się, że rezydencja kryje w swych zmurszałych progach tajemnicę, a tuż po wprowadzeniu się Rolfich w całym domu zaczynają dziać się niezrozumiałe i przerażające rzeczy. Małżeństwo szybko przekonuje się, że za okazyjną cenę letniej przygody przyjdzie im zapłacić bardzo wysoką cenę. Ich głowy coraz częściej zaczyna zaprzątać niepokojąca myśl: co tak naprawdę kryje się za tajemniczymi drzwiami?



Czemu jednak dywan był tak wytarty, farba odłaziła od ścian, a zasłony aż lepiły się od kurzu?




Moja opinia:
Spodziewałam się typowego horroru z nawiedzonym domem w roli głównej. Całopalenie jest jednak wyjątkowe - piękna choć zapuszczona rezydencja nie jest mieszkaniem jakiegoś złowieszczego stworzenia. To sam dom żyje i na oczach czytelników pod wpływem nowych lokatorów zmienia się nie do poznania. 


Już ten jeden mebel, skazany na skromny kąt, wart był więcej niż wszystko, co kiedykolwiek posiadali, a nawet - jak była w stanie oszacowywać - kiedykolwiek będą posiadać.




Głowni bohaterzy od początku nie wzbudzili we mnie sympatii. Ben jest głową rodziny i zapracowanym nauczycielem, który w stresie gubi samochód, zapominając gdzie go zaparkował w promieniu kilku przecznic od mieszkania. Marian nie pracuje, spędza dnie na zajmowaniu się synem i domem, wypełniając mieszkanie przedmiotami niekoniecznie potrzebnymi (jak dwie ozdobne popielniczki w jednym pomieszczeniu), choć wg słów męża - po dziewięciu latach mamy na koncie zaledwie dwa tysiące - wnioskuję, że nie posiadają właściwej poduszki finansowej. Od początku przypięłam im łątkę lekkomyślnych i nieodpowiedzialnych, wydali mi się idealną ofiarą dla zła zwykle czającego się gdzieś w horrorowych fabułach. 

Muszę jednak zaznaczyć, że to zirytowanie i przewidywalność wydarzeń w tym specyficznym gatunku jakim jest groza zupełnie nie przeszkadza w cieszeniu się lekturą. Tutaj przeczuwanie nadciągającej katastrofy wręcz wzbogaca doznania o dodatkowy dreszczyk emocji. Fascynujące, moim zdaniem, jak różne efekty w zależności od gatunku można osiągnąć balansując między przewidywalnością a oryginalnością. 


Czasem... czasem czuję, jakbym miał gdzieś mały przycisk. Czerwony, jeśli już miałbym to opisać dokładniej. I jest na nim nalepka... "Samozniszczenie".



Dom wynajęty przez rodzinkę uwydatnia w nich najgorsze cechy. Jedynie Ben jest od początku do końca świadomy dziwności, tajemniczości sytuacji i próbuje walczyć ze złem czającym się w posiadłości. Nie ma jednak w żonie żadnego wsparcia i powoli wmanipulowany, poddaje się jej woli.  Kocha ją i wierzy w jej rozsądek i nie chce porzucić. Do końca kibicowałam mu, liczyłam, że jego rozsądek zwycięży i silna wolą podąży zaraz za nim.


Skarbie, to się dzieje tylko w twojej głowie.



Marian od początku zdaje się nie widzieć dziwnych zbiegów okoliczności i podejrzanych wydarzeń, wszystko racjonalizuje sobie pod swoje potrzeby. Miłość do rodziny poddana probie okazuje się nie wystarczać w tym pojedynku. Ale czy to na pewno wpływ tego miejsca? Czy aby przed tymi wakacjami Marian również nie stawiała swoich potrzeb na pierwszym miejscu ponad dobrem rodziny?



Czy coś tak idealnego mogło kryć wrogie zamiary?



Nieunikniona autodestrukcja widocznie pogłębia się z każdym dniem spędzonym w posiadłości. Podczas lektury wciąż towarzyszył mi niepokój i pytanie kto zwycięży tym razem, osaczony bohater czy mamiące go zło. 


Zmartwienia, te wszystkie krępujące nas supły, skarbie, spakowaliśmy do kuferka i zostawiliśmy za nami, zapomniałeś już?



Spędziłam z Całopaleniem dwa pełne napięcia wieczory. Książka w bardzo mroczny sposób zwraca uwagę na szkodliwość zatracenia się w potrzebie posiadania pięknych przedmiotów, które mamią i przesuwają dobro rodziny na dalszy plan. Chciwość jest niezwykle destrukcyjna i warto o tym przypominać.


Polecam i pozdrawiam!



Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu In Rock - Vesper!




środa, 22 kwietnia 2020

"Twierdza" F. Paul Wilson


Opis ze strony wydawcy:

„Coś morduje moich ludzi”. Tak brzmi wiadomość wysłana przez nazistowskiego dowódcę stacjonującego w małym zamku wysoko w odległych, rumuńskich Karpatach. Każdej nocy niewidzialny i cichy wróg wybiera jedną ofiarę i pozostawia jej okaleczone zwłoki ku przerażeniu żołnierzy. 

Kiedy do twierdzy przybywa elitarny oddział SS, naziści odkrywają w podziemiach pradawną tajemnicę. Zwracają się o pomoc do lokalnego żydowskiego badacza folkloru, by ten rzucił nieco światła na niewytłumaczalne wydarzenia. Nikt nie wie jednak, że do twierdzy zmierza ktoś jeszcze… 

Bitwa się rozpoczęła: starcie między złem wcielonym stworzonym przez człowieka, a tym zbudzonym ze snu, niewyobrażalnym horrorem, którego powstrzymanie zdaje się niemożliwe. 

„Twierdza” to jeden z najbardziej znanych horrorów lat osiemdziesiątych XX wieku, na którego kanwie powstał kultowy dziś film w reżyserii Michaela Manna z niezapomnianą muzyką Tangerine Dream. Nowe wydanie, w zupełnie nowym tłumaczeniu, zostało zilustrowane przez cenionego artystę Mariusza Gandzela.


Niczego nie da się ukryć na zawsze...




Moja opinia:
Twierdza to jeden z najbardziej znanych horrorów lat osiemdziesiątych XX wieku - można przeczytać na tyle okładki. Już po lekturze stwierdzam zdecydowanie, że nic w tym dziwnego. Książka oprócz wciągać i przerażać, zwraca również uwagę na sposoby nacisku i manipulacji, które właściwie użyte mogą całkowicie odmienić charakter człowieka.


Nad nimi górowała wieża, a szare mury otaczały go ze wszystkich stron. Jakby obejmowały go ramiona jakiejś ogromnej śpiącej bestii, której nikt nie ma odwagi obudzić. 




Tytułowa budowla znajduje w  rumuńskich Karpatach, gdzie kryje się w wśród pobliskich gór i króluje nad głębokim wąwozem. Chowa się w niej coś pradawnego, mrocznego i żądnego krwi. Grupa niemieckich żołnierzy wpada w sidła tego czegoś, wykonując rozkazy bezwzględnego hitlerowskiego reżimu. Zwierzchnicy są dumni ze swej siły i pasma zwycięstw, a opuszczenie twierdzy z powodu tajemniczych morderstw zdecydowanie burzy ich obraz niepokonanych Niemiec. Posłany zostaje  więc major SS, dla którego rozwiązanie tego problemu to ostatnie zadanie tuż przed wyczekiwanym awansem. Jeszcze nie spodziewa się, że ta misja może go przerosnąć...


To było coś, co wykraczało poza tę wojnę, przekraczało narodowość czy rasę. 



Losy wszystkich bohaterów powoli przedstawianych czytelnikowi spotykają się w tej dziwnej budowli, usianej licznymi krzyżami, zdobiącymi absolutnie każdą ścianę twierdzy. A jest to grupa prawdziwie osobliwych postaci. Ambitny i okrutny major SS, honorowy kapitan służący ojczyźnie mimo odmiennych poglądów, uczony Żyd stopniowo wyniszczany przez chorobę i jego oddana córka, która stawia dobro ojca ponad własne, rudowłosy przybysz, który pędzi z drugiego końca świata, by powstrzymać zło czające się w murach twierdzy. Powoli losy wszystkich splatają się, plączą, a my możemy tylko czekać na wybuch. Gdy życie oddziału SS zaczęło zależeć od dwójki Żydów poczułam autentyczne strach o los tych drugich, choć oni zdecydowanie doceniali ironię sytuacji.


Działał, korzystając z energii, z której sam siebie okradał. Nie miał żadnych rezerw.



Gdzieś pomiędzy kolejnymi śmierciami i narastającą w twierdzy paniką w Twierdzy wplecione zostały rozważania nad wiarą i tym, jak nadnaturalne zdarzenia wpływają na postrzeganie życia po śmierci. Autor intensywnie wzorował się na legendzie o Draculi, ale nie dawał zapomnieć, że to inna rzeczywistość, w której twierdza i jej tajemnice mają ostatnie słowo. Nie wiadomo kiedy powstała, kto ją zbudował i do kogo należy. Odpowiednie kwoty są regularnie wypłacane, by została utrzymana w idealnym stanie, jednak istnieje bez żadnego celu. Na pozór. Wraz z biegiem historii poznajemy coraz to nowe wersje przeszłości, do końca nie wiedząc, która jest prawdziwa.


Tak ją do siebie przywiązałem, że nie jestem w stanie jej odepchnąć nawet dla jej własnego dobra.



W historię wpleciony został również ciekawie poprowadzony wątek miłosny, co nierzadko jest pomijane w powieściach grozy. Na początku subtelny, potem namiętny, daje nadzieję na szczęśliwe zakończenie.


W ostatecznym rozrachunku ze złem zawsze musimy mierzyć się sami. 



Twierdza to klasyk zdecydowanie godny polecenia. Portretuje grupę ludzi, która walczy do końca, choć szanse na zwycięstwo są nikłe, gdy przeciwnik  walczy we własnym domu i na swoich zasadach. Walka dobra ze złem okraszona odrobiną romansu i solidną dawką rozważań duchowych. Dobra rozrywka dla każdego gwarantowana!

Pozdrawiam!



Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu In Rock - Vesper!




poniedziałek, 13 kwietnia 2020

"Chata na krańcu świata" Paul Tremblay

Opis z okładki:
Siedmioletnia Wen i jej rodzice, Eric i Andrew, spędzają wakacje w samotnej chatce nad jeziorem niedaleko granicy kanadyjskiej, z dala od miejskiego zgiełku, odcięci od natrętnego Internetu i telefonów komórkowych. Od najbliższych sąsiadów dzieli ich pięć kilometrów piaszczystej drogi używanej dawniej przez drwali. 

Pewnego popołudnia zajęta zabawą w ogrodzie Wen spostrzega nieznajomego mężczyznę. Leonard – tak ma bowiem na imię – szybko przekonuje do siebie Wen, angażując się w jej zabawy. Zaniepokojenie dziewczynki wzbudzają jednak wypowiedziane przez niego słowa, który przepraszając, oznajmia: „Nie ponosisz winy za nic, co się wydarzy. Nie zrobiłaś nic złego, ale wasza trójka będzie musiała podjąć trudne decyzje. Obawiam się, że będą to decyzje straszliwe. Z całego pękniętego serca pragnę, żebyś nie musiała ich podejmować”. Jednocześnie Wen dostrzega kolejnych nieznajomych zbliżających się do chaty. Wystraszona rzuca się do ucieczki. Chce ostrzec rodziców przed grupą obcych, kiedy słyszy za sobą wołanie Leonarda: „Twoi tatusiowie nie zechcą nas wpuścić, Wen. Ale muszą to zrobić. Powiedz im, że muszą. Nie przyszliśmy, żeby cię skrzywdzić. Musisz nam pomóc ocalić świat. Proszę”. 

Tak rozpoczyna się trzymająca w napięciu, porywająca opowieść o apokalipsie, poświęceniu i przetrwaniu; historia, w której los kochającej się rodziny spleciony zostaje z losem całej ludzkości.


Zobaczywszy to, co widział, doświadczywszy tego, co poczuł, Leonard pokłada wiarę w kojącej mocy, jaką daje przekonanie, że człowiek nie ma wyboru. 



Moja opinia: 
Po pierwsze zachwycająca pod względem graficznym, poczynając od klimatycznej okładki, kończąc na licznych niepokojących rysunkach wewnątrz. A to należy doceniać, bo dobre podanie potrafi znacznie umilić konsumpcję :)


Uśmiechy zbyt wielu ludzi nie oznaczają tego, co powinny. 



Ta historia ma wyjątkowo klaustrofobiczny charakter. Cały świat zredukowany jest do jednej chatki w głębi lasu, gdzie podejmowane są decyzje mające wpływ losy ludzkości. Dlaczego ta chatka? Dlaczego oni? I właściwie kto o tym decyduje? Powoli poznajemy odpowiedzi na kilka pytań, podczas gdy większość z nich pozostaje tajemnicą. 


Zostaliśmy wezwani, zjednoczyła nas wspólna wizja, a teraz stała się rozkazem, którego nie możemy zlekceważyć.



W Chacie na krańcu świata mieszają się fantastyka z realną wersją świata. Kolejna wersja literacka Boga podejmuje niezrozumiałe decyzje, z jakiegoś powodu wybiera właśnie tych ludzi i obarcza ich odpowiedzialnością za losy świata. Cała ta historia wydaje się jedynie pretekstem, by wrzucić do jednego budynku dwie grupy ludzi o różnych relacjach i sprzecznych celach, aby zobaczyć, jak ta sytuacja się rozegra. 


Żywił irracjonalną nadzieję, że może odkładać dzień, gdy córka pojmie, że okrucieństwo, ignorancja i niesprawiedliwość są filarami porządku społecznego równie nieuniknionymi jak pogoda. 



A obserwowało się tę rozgrywkę z przyjemnością, bo konfrontacja mieszkańców chatki z nieproszonymi gośćmi przedstawiona została po mistrzowsku. Napięcie nie opuszczało mnie od pierwszych stron do ostatnich. Kto przeżyje? Dadzą się przekonać i wpuszczą nieznajomych? Nie poddawałam się, wciąż próbując zgadnąć jak ta historia się potoczy. Autor jednak sprostał wyzwaniu i dostarczył mi świetnej rozrywki. 


Zobaczywszy to, co widział, doświadczywszy tego, co poczuł, Leonard pokłada wiarę w kojącej mocy, jaką daje przekonanie, że człowiek nie ma wyboru. 



Zdecydowanie częściej niż w trakcie lektury innych tytułów, miałam wrażenie, że autor chce mi przekazać coś więcej między wierszami. Że mam tutaj do czynienia z metaforą na metaforze. Szczególnie w kontekście wiary w siłę wyższą. Stanięcie po stronie napadniętych mieszkańców chatki nie do końca było dla mnie oczywiste. Wciąż miałam wrażenie, że dzieje się tu coś, czego nie rozumiem. Przeczytałam więc książkę w iście błyskawicznym tempie, byleby poznać wreszcie zakończenie. 


Ten wybór jest darem. Nie wszystkie dary łatwo przyjąć. 



Chata na krańcu świata jest tajemnicza, klaustrofobiczna i bardzo wciągająca. Przenosimy się do innego świata, dajemy zamknąć w chacie w głębi lasu, by obserwować jak rozstrzygają się losy ludzkości. Jeszcze w styczniu nie sądziłam, że i w naszej rzeczywistości będę odizolowana od świata oczekiwała na powrót do normalności. Ależ to życie jest zaskakujące ;) 


Serdecznie polecam lekturę Chaty i zdrowia życzę!
PREMIERA - 15 kwietnia 2020





Za możliwość przeczytania bardzo dziękuję Wydawnictwu In Rock - Vesper!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...